piątek, 26 lutego 2016

dnym kierunku. W jakim? W górę? W dół? Jak d

Otworzyła oczy. Otaczała ją ciemność. Zauroczyła ją jej głębia, nie mogła oderwać oczu. Ciemność wydawała się zarówno kojąca i delikatna, co mroczna i niebezpieczna. Wpatrywała się w nią z zachwytem. A może to pogarda? Nie wiem. Wiem, że należy do mnie.
Ciemność. Zakochałam się w niej. Jednak czy istnieje tylko ciemność? Chyba nie, w końcu ja tu jestem. A może jestem częścią tego bezkresu?
 Uświadomiłam sobie, że spoglądam w jednym kierunku. W jakim? W górę? W dół? Jak długo tak się wpatruję? Sekundę? Dzień? Miesiąc? Rok? A może całą wieczność? Nie obchodzi mnie to. Ciemność jest piękna, mogę się w nią wpatrywać wszystkie wieczności, aż nic ze mnie nie zostanie. Zaraz. Czyli jednak nie jestem jej częścią? Zmarszczyłam brwi. Chwila, co? Jakie brwi?
Dotarło do mnie. Nie jestem ciemnością. Mam ciało, o wiele mniejsze. Czułam to, chodź go nie widziałam. Poczułam ręce, nogi, głowę. I chociaż nigdy ich nie widziałam, wiedziałam, że istnieją. Uniosłam dłoń na wysokość oczu. Miała pięć palców i była niewiarygodnie jasna na tle ciemności. Zaraz. Skoro uniosłam dłoń, to znaczy, że coś jest pode mną. Zwróciłam głowę ku dołowi. Były tam jasne punkciki, świecące delikatną, białą poświatą.
- Jakie piękne - szepnęłam.
Złapałam się za gardło. To moje pierwsze słowa. Wydobyły się ze mnie. Natychmiast je znienawidziłam, zakłócały piękno niemej ciemności. Jednak... coś było pod tymi świecidełkami. Coś jasnego. Skierowałam się w tamtą stronę. Odepchnęłam się rękoma i zamachałam nogami. Na twarzy poczułam chłodny wiatr. Owinął się wokół mnie niczym szal. Ruszyłam w dół. Po chwili znalazłam się na poziomie białych punkcików. Nie były takie małe, jakimi widziałam je z góry. Były olbrzymie. Kuliste, oślepiająco białe kształty z sznurami świateł skaczącymi po ich powierzchni. Zbliżyłam się do jednego z nich. Był największy ze wszystkich i świecił o wiele mocniej. Zbliżyłam do niego dłoń delikatnym, powolnym ruchem. Poczułam przyjemny chłód pod palcami i drgającą energię. Zamknęłam oczy zatapiając się w niej. W jej rytmicznym pulsowaniu wyczułam potężną energię. Nie czułam takiej w pobliżu żadnych innych gwiazd.
- Jesteś wyjątkowa - powiedziałam. - Będziesz wyznaczać drogę wszystkim, którzy zbłądzą w ciemnościach i nigdy ich nie zawiedziesz. Północ będzie twym celem, a twe światło zawsze tam będzie prowadzić  - zamknęłam z powrotem oczy, zamyślając się. - Wielka. Od dziś jesteś Wielką Gwiazdą, a wszystkie inne tu obecne będą twymi kompankami.
Zdjęłam dłoń z Wielkiej Gwiazdy i ruszyłam dalej w dół. Tu już nie było Gwiazd. Zmrużyłam oczy. Było za jasno. Nie rozumiałam tego, bo gwiazda świeciła o wiele mocniej, ale teraz z trudem wytrzymywałam z otwartymi oczami. W końcu moje oczy się przyzwyczaiły. Kolejna nowa rzecz: kolory. Wiedziałam o ich istnieniu, jednak widziałam do tej pory tylko oślepiającą biel Gwiazd. Teraz ujrzałam soczysty, żywy kolor. Był wszędzie tam, na dole. Gdzieniegdzie widziałam też kolor bardziej zbliżony do Gwiazd; błękitny, prawie niebieski. Ciągnął się zawiłymi liniami po gruncie. Był ohydny. Nie miał w sobie tej tajemniczości i dostojeństwa co w gwiazdach i otaczającej je ciemności. Ruszyłam dalej. Stanęłam na miękkiej trawie. Poczułam pod stopami poszczególne źdźbła, grudki ziemi. Ziemia była ciemna. Brązowa, wilgotna. Było mi niedobrze. Miałam już wracać w górę, kiedy coś usłyszałam.
Całkiem nowy, melodyjny dźwięk. Delikatny, a zarazem... niebezpieczny.